piątek, 14 czerwca 2013

Po drugiej stronie - Rozdział 5



      -Co jest...? - szepnęłam sama do siebie.
Stałam właśnie w łazience przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyłam, że coś dziwnego działo się z moimi oczami. Kolor moich oczu się zmieniał. Przy źrenicy zauważyłam fioletowy kolor, który łagodnie przechodził w błękitny. Z daleka trudno byłoby zauważyć tą różnicę. Nigdy nie słyszałam o tym, aby kolor oczu się zmieniał. Stwierdziłam, że nikomu nic nie powiem, dopóki nie będę pewna co to oznacza.
      Podreptałam do swojego pokoju i włączyłam laptopa. Zaczęłam wpisywać w wyszukiwarce hasła typu "zmiana koloru oczu", "fioletowe oczy" itp. Niestety, nie znalazłam żadnych informacji na ten temat. Gdy już chciałam wyłączyć przeglądarkę coś przykuło moją uwagę. "Elfy posiadają fioletowe oczy", tak brzmiał tytuł artykułu na temat elfów. Zaczęłam czytać długi tekst i zagłębiać się w ten temat. Posiadałam dużą wiedzę na temat mitycznych, wymyślonych stworów, jednak ten artykuł mnie zaciekawił. Pisali coś o legendzie Księżniczki z Elfickiego Dworu. Podobno miała urodzić się jako człowiek, by później przejść metamorfozę i zasiąść na tronie. A propos tej metamorfozy... Według legendy wygląda ona tak, że kobieta po prostu przybiera postać elfa; rośnie, szczupleje, jej włosy stają się śnieżnobiałe, cera blednie i oczy zmieniają kolor na fioletowy. W tym momencie osłupiałam. Wytrzeszczyłam oczy. Nie wiem co o tym myśleć.
- Przecież to tylko legenda... - starałam się uspokoić.
      W głowie miałam dziwne myśli. Najpierw ten sen, teraz to... Nie, no bez przesady. W myślach wyśmiałam samą siebie. Wierzę w jakieś bzdury o tym, że zamienię się w elfa. Nie żebym tego nie chciała, ale... To wydaje się być absurdalne. Jednak musiałam się z kimś podzielić tymi informacjami. Louis... Tak, to dobry pomysł. Zadzwoniłam do niego i poprosiłam, aby do mnie wpadł. Czekając na niego, w między czasie słuchając Motörhead - "Hellraiser", wpadałam na pewną myśl. Tamta kobieta z recepcji, wtedy w szpitalu... Ten jej wzrok. To było błogie uczucie, którego nigdy nie zapomnę. Podobno elfy patrząc się na kogoś potrafią wzbudzić w nim daną emocję. Albo po prostu wzrok elfów jest uspokajający. Nie mam pewności, która teoria jest prawdziwa. Teraz nie mam pewności co do wszystkiego. Ale przecież to nie mogło być normalne. Nigdy, przenigdy nie czułam czegoś takiego. Szczerze mówiąc pragnę tego. To jest w pewnym sensie... Podniecające. Tfu, ble, fu. Niech te chore myśli wyjdą mi z głowy.
- Dzień doberek! - już od progu krzyczał Lou. 
Siedzieliśmy razem na kanapie. Opowiedziałam mu wszystko co wiem. Ale... Coś tu było nie tak. Chłopak się strasznie zaniepokoił. Tak, jakby coś wiedział.
- Lou, coś nie tak? - spytałam.
- Nie, no co Ty, wszystko okej. - uśmiechnął się. Sztucznie. 
- Przecież cholera widzę, że coś nie gra. Nie strasz mnie, proszę Cię. Ja już nie wiem co mam o tym myśleć przez to wszystko i jeszcze Ty chcesz mnie dobić. 
Louis przybliżył się do mnie. Objął mnie. Spojrzał mi prosto w oczy i nagle pocałował. Wpił się we mnie jak wampir. Nie, to nie tak miało wyglądać. Nic do niego nie czuje, co on sobie do cholery myślał?! Nie czułam już nic, oprócz złości. Odepchnęłam go. Mocno. Za mocno... Chłopak uderzył głową o kant szklanego stołu. 
- BOŻE LOU! - podbiegłam do niego, złapałam za głowę. Miałam teraz całą rękę we krwi. 
Chłopak rozwalił sobie łeb i to porządnie. Pewnie będzie trzeba go zszywać, czeka go kolejna wizyta w szpitalu.
Louis miał nieodgadnięty wyraz twarzy. Złapał się za głowę, ale na ręce nie miał ani kropli krwi. Uśmiechnął się drapieżnie i obrócił głowę w moją stronę, tak abym widziała ranę... Właśnie, ranę, której już tam nie było. 
- Co do...? - trudno mi było cokolwiek powiedzieć.
- Naomi... - chłopak podszedł do mnie i złapał mnie za ręce, a ja stałam osłupiała - Oni mi kazali Cię wydać! Nie mogłem tego zrobić! Dlatego... Żyletki... Myślałem, że dam radę! Ale nie chciałem Cię też stracić! Jezu... Przepraszam. Za pocałunek, za wszystko. Za to że w ogóle mnie poznałaś. Niedługo się dowiesz więcej. Na prawdę... Nie mogę tego zrobić! - ostatnie słowo wykrzyczał tak głośno, że pewnie połowa osiedla słyszała. Chłopak wybiegł z mojego domu. Wybiegł tak szybko, że prawie tego nie zauważyłam. A ja ciągle stałam w tym samym miejscu... Ciągle nic nie rozumiałam...

piątek, 1 marca 2013

Po drugiej stronie - Rozdział 4

       Od kilku dni męczy mnie ten sam sen. Nie jest on koszmarem, jednak niedługo zacznę tak twierdzić, ponieważ mam go już dość. Za każdym razem jest identyczny i kończy się w tym samym miejscu.
       Idę przez las. Gęsty, iglasty las. Z prawej strony idzie ze mną jakaś jasnowłosa kobieta, a z lewej facet z długimi, ciemnymi włosami. Za mną idą jacyś ludzie, jest ich na oko dziesięciu. Wszyscy ubrani tak samo, mają jasne szaty z kapturami zaciągniętymi na głowę. Ludzie Ci różnią się od ludzi, których widzę na co dzień; każdy z nich jest wysoki i szczupły. Wyglądają jak ideały. Po chwili kobieta po prawej coś do mnie mówi, jednak nie jestem w stanie jej usłyszeć. Gdy las się skończył, przeszliśmy przez ogromną, złotą bramę, przez którą wchodzi się do czegoś w stylu miasta. Szliśmy w głąb, mijając domy mieszkaniowe i różne budynki. Jednak to nie wyglądało jak normalne miasto. Wszystko wyglądało tak magicznie, niektóre rzeczy się błyszczały, inne natomiast się ruszały. Mijali nas ludzie, tak samo idealni jak Ci, którzy szli ze mną. Po chwili ujrzałam ogromną posiadłość. Najpierw weszliśmy na jej dziedziniec, wokół którego były ogrody. W tym ogrodzie nie było normalnej roślinności, żadne drzewo czy cokolwiek innego nie przypominało tych drzew, które widuje codziennie, chociażby idąc do szkoły. Drzewa były ogromne, liście były jasne, jakby srebrne. Po obu stronach znajdowały się fontanny, a obok nich porozstawiane ławki. W ogrodach chodzili ludzie. Po ich ubiorze potrafię stwierdzić, że są bardziej ważni, niż reszta społeczności. Kobiety były ubrane w białe suknie, które ciągnęły się za nimi po ziemi, ale jednak się nie brudziły. Mężczyźni natomiast nosili ciemnoniebieskie szaty (które również wyglądały jak sukienki, ale nieważne). Nie widziałam za wiele szczegółów. Przechodząc dziedziniec, widziałam jeszcze parę osób. Co dziwne, nie widziałam żadnego dziecka. Przede mną otworzyły się ogromne, drewniane drzwi. Jasność wnętrza tego budynku aż mnie oślepiła. Cały czas idąc przed siebie, ciągle w obecności tamtych ludzi, doszłam do schodków, te natomiast prowadziły do tronu. Był on czerwono-biały, chyba jako jedyna rzecz wyróżniał się w tym pomieszczeniu, które było ogromne. Na tym tronie siedział mężczyzna w ciemnoniebiesko-złotej szacie. Na głowie miał zaciągnięty kaptur i spuszczoną głowę. Nie widziałam twarzy. 
- Oto ona, Panie. - odezwał się mężczyzna po mojej lewej. Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam jego głos. Po pierwsze, było śmiertelnie cicho i każde słowo było tak głośne, że aż kaleczyło moje uszy. Po drugie, jego głos był anielski. Był perfekcyjny, taki czysty, taki bajeczny...
- Dobrze... - cicho odezwał się facet siedzący na fotelu i powoli zaczął podnosić głowę.
      I w tym cholernym miejscu kończy się mój sen. Nie widziałam twarzy żadnej z osób, które znajdowały się w moim śnie. Jedyne co dostrzegłam to to, że kobieta, która szła obok mnie miała długie, złociste włosy, a facet również długie, ale ciemne.

wtorek, 26 lutego 2013

Po drugiej stronie - Rodział 3

       Po kilku dniach wypuścili go ze szpitala. Przez ten czas codziennie odwiedzałam go po szkole, ponieważ dostał zakaz od psychologa dotyczący wychodzenia z domu przez jakiś czas. Opowiadałam mu o różnych newsach i takie tam. Mało co nie wpakowali go do psychiatryka. W końcu to była próba samobójcza. Jednak jego rodzice jakoś go z tego wyciągnęli. Oczywiście musiało być jakieś ultimatum. Co tydzień ma spotykać się ze swoim psychologiem.
Louis do tej pory nie powiedział mi dlaczego chciał się zabić. Sama go o to nie pytałam, ponieważ takie pytania mogłyby go zdenerwować. Wiem, że któregoś dnia sam się przede mną otworzy i wyzna mi prawdę. Codziennie się zastanawiam, co go do tego podkusiło. Claudia została o tym poinformowana kilka dni temu. Nadal przebywa w Kanadzie, ale wraca w ten weekend. Oczywiście ze względu na Louisa, ponieważ miała tam być tydzień dłużej.
       Claudia jest jak nasza druga matka. Jest od nas starsza o 3 lata. Oczywiście tu nie chodzi o wiek, tylko o zachowanie. Potrafi wysłuchać, doradzić czy pomóc. Jest osobą wrażliwą, ale silną. W momentach takich jak te najpierw popada w panike, ale później odnajduje w sobie zimną krew i stara się być dzielna. Mogę się założyć, że dużo płakała. Ale oczywiście jak wróci, nie będzie tego po niej widać. Od razu z buta wjedzie do Louisa i zacznie mu robić kazanie. Za to ją kocham jak siostrę.
       To był pierwszy dzień Louisa w szkole od czasu próby samobójczej. Oczywiście w szkole każdy już wiedział o tym, co chciał zrobić Lou. Nie mam zielonego pojęcia skąd oni wszystko wiedzą, ponieważ sama nikomu, oprócz Claudii, nic nie powiedziałam. Właśnie siedzieliśmy w sali, razem w ławce, a nauczycielka wyszła.
- Proszę, proszę... Kogo my tu mamy? Pana samobójce, hmm? - Peeta podszedł do naszej ławki, oparł na niej ręce i posłał nam perfidny i szyderczy uśmiech. Osobiście nie trawiłam typa, dzięki niemu nienawidzę mojej klasy. Ale Lou też za nim nie przepada.
- Odwal się. - powiedziałam z ignorancją w głosie.
- Nikt Cię nie pytał o zdanie - zaśmiał się. Usłyszałam w tle kilka chichotów.
- Nie słyszałeś co powiedziała? - odezwał się Louis.
- Uuu, nie boisz się odzywać emosie? Przecież ktoś Cię jeszcze skrzywdzi! - Peeta nabijał się z Louisa. Wziął jego piórnik i zaczął udawać, że ten przedmiot jest żyletką i zaczął "ciąć się" nią po nadgarstkach, przy tym udając zranione dziecko, które jazgotliwie płacze i krzyczy. W tym momencie weszła nauczycielka.
- Peeta, co ty wyczyniasz? Siadaj do ławki. - rozkazała chłopakowi, a ten rzucił piórnik na naszą ławkę i odszedł.
       Cały czas widziałam jak on i jego dwóch najlepszych kumpli, John i Damien, co chwilę patrzeli w naszą stronę albo chichotali.
- Nie zwracaj na nich uwagi, to głąby. - lekko szturchnęłam Louisa w ramię i posłałam uśmiech, widząc, że chłopak co chwile zerka na ich "świętą trójcę".
Ten człowiek jest tak irytujący, że gdybym mogła mu zrobić krzywdę, to nawet bym się nie zawahała.
Resztę lekcji poświęciłam na myśleniu o torturach dla naszego kochanego Peety.

 ***
- To na pewno była ona! Jestem tego pewna! - złotowłosa kobieta zaczęła się denerwować - Dlaczego mi nie wierzycie? - przeleciała wzrokiem po wszystkich zebranych członkach spotkania.
- Czy tak ważna dla nas osoba żyje w tamtym świecie z normalnymi ludźmi i nie ma pojęcia o naszym istnieniu? - odezwał się najstarszy z nich. Siedział cicho przez całe spotkanie. Miał głos bardzo niski i głęboki, zdawałoby się jakoby jego barwny głos odbijał się od ścian. Gdy przemówił każdy zwrócił wzrok w jego stronę.
- Tak, właśnie tak. - ponownie odezwała się kobieta. - Widziałam ją. To były nasze oczy. Jeśli mi nie wierzysz, przenieś się tam ze mną. Pokaże Ci ten szpital i przy okazji dowiesz się trochę o ludzkim życiu, patrząc jak tam pracuje. - uśmiechnęła się.
- Przyjdzie w to samo miejsce drugi raz? - zapytał których z zebranych.
- Oh, racja... - kobieta spuściła wzrok - przecież jej kolega już wyszedł ze szpitala... - powiedziała to szeptem, bardziej do siebie niż do innych.
- A więc idź i jej poszukaj. Gdy już ją znajdziesz przyjdź do mnie, wtedy razem przeniesiemy się do tamtego świata.
       Mężczyzna był podniecony faktem, że pierwszy raz zobaczy świat zwykłych ludzi. Chciał się uśmiechnąć, nawet skakać z radości, jednak jego stanowisko i to, w jaki sposób powinien się zachować dając przykład innym, nie pozwalało mu na to. Dał znak swoim braciom i siostrom, żeby opuścili miejsce spotkania. Po chwili sam ruszył do swojej komnaty.
***

środa, 23 stycznia 2013

Po drugiej stronie - Rozdział 2

Wyrzucili mnie stamtąd. Siedziałam teraz na ławce obok recepcji. Powtarzałam sobie w myślach, że wszystko będzie dobrze. Na prawdę nie mam zielonego pojęcia dlaczego on próbował się zabić. Znam go bardzo dobrze. Ja, on i Claudia jesteśmy trójką najlepszych przyjaciół. Zauważyłabym gdyby coś było nie tak. Ciekawe czy Claudia o tym wie... Pewnie nie, bo aktualnie przebywa u cioci w Kanadzie. Będę musiała ją poinformować. Chociaż wole jej na razie tym nie martwić, niech bawi się w Kanadzie.
Sekundy się dłużyły. Wydawały się być godzinami. Podczas tego czekania moją uwagę przykuła recepcjonistka. Miała niespotykaną urodę. Była wysoka i szczupła - miała figurę modelki. Jej złociste włosy opadały na ramiona i ciągnęły się aż do pasa. Karnacje miała bardzo jasną. Nigdy nie widziałam tak idealnej kobiety. Przyglądałam się jej dosyć długo. Pewnie zauważyła, że się się w nią wpatruje. Po chwili podniosła wzrok znad jakichś papierów i spojrzała mi prosto w oczy. Speszyłam się i spuściłam wzrok. Jednak coś mnie ciągnęło do spojrzenia w jej oczy. Odważyłam się to zrobić. Wpatrywała się we mnie swoimi ogromnymi, błękitnymi oczami. Miała tak intensywny kolor oczu, że przez dzielącą nas odległość byłam w stanie określić kolor. A wzrok mam nie najlepszy. Kilka sekund patrzenia się w jej oczy sprawiła mi przyjemność. Poczułam jakieś ciepło w sercu. Wyluzowałam się. Nie wiem dlaczego. Być może przypominała mi jakąś dawną bliską osobę, o której już zapomniałam...? Ta kobieta wyglądała i działała jak anioł. Brakowało jej tylko ogromnych, śnieżnobiałych skrzydeł i aureoli nad głową. Patrzyła się takim wzrokiem...
O Louisie przypomniałam sobie dopiero gdy doktor wyszedł z jego sali, w której wcześniej byłam. Widziałam to, ponieważ recepcja i pokoje od numeru 1-15 były na parterze, ciągnącym się długim korytarzem. Podbiegłam do niego.
- Co z nim? Mogę tam wejść? - zapytałam spokojnie, musiałam zachować zimną krew.
- Niech Pani wejdzie, ale radzę nie zmuszać go do rozmowy, ponieważ jest wyczerpany.
- Co się właściwie stało?
- Pan Louis zasłabł, jego krew przestała krążyć, miał wstrzymanie serca. Jednak udało nam się go uratować. - przytaknęłam na znak zrozumienia.
Weszłam do sali nr. 14. Jedna pielęgniarka robiła coś Louisowi, a druga zbierała jakieś pierdoły ze stolika obok łóżka. Podeszłam do Louisa. Był taki blady... Taki wycieńczony... Miał zamknięte oczy. Pielęgniarki nie odezwały się ani słowem. Po chwili obydwie wyszły zostawiając mnie sam na sam z moim przyjacielem. Usiadłam na szpitalnym łóżku. Złapałam Louisa za rękę. Była zimna. Opatuliłam go kołdrą. Wpatrywałam się w jego twarz. Kruczoczarne włosy tworzyły artystyczny nieład. Krople potu spływały mu po czole. Wyglądał jakby się męczył. Nagle lekko otworzył oczy.
- Na... Naomi...? - szepnął.
- Louis, misiu! - ucieszyłam się - Doktor kazał Ci się nie wysilać, więc lepiej nic nie mów.
- Przepraszam... Za to wszystko...
I tu moja radość się skończyła.
- Człowieku, coś Ty zrobił? - zmarszczyłam brwi - Dobra, lepiej nie odpowiadaj... Pogadamy jak już trochę się ogarniesz. Na razie odpoczywaj. - Posłałam mu uśmiech. Ten głupkowaty uśmiech, który we mnie uwielbiał.
Siedziałam przy nim. Gładziłam jego rękę. On chyba znowu usnął. Zauważyłam, że ma owinięty nadgarstek bandażem. Zaniepokoiłam się. Powoli wyciągnęłam spod kołdry drugą rękę i zobaczyłam to samo. Obróciłam obydwie ręce zewnętrzną stroną do mnie. Bandaż na prawej ręce był lekko zakrwawiony. Najwidoczniej krew zaczęła intensywnie lecieć, gdy go reanimowali. Wpatrywałam się jeszcze chwile w jego nadgarstki. Po chwili schowałam obydwie lodowate ręce pod kołdrę. Wzięłam ze stolika chusteczki, wyciągnęłam jedną i przetarłam mu czoło. Następnie odgarnęłam kosmyk włosów za ucho.
- Wybrałeś najgłupszą drogę do samobójstwa. - szepnęłam do siebie i pocałowałam go w czoło.

wtorek, 22 stycznia 2013

Po drugiej stronie - Rozdział 1

Zawsze wszystko wygląda identycznie. Wstajesz rano, ogarniasz dupę i ruszasz w świat. Tylko szkoda, że mój świat ogranicza się do szkoły, wyjścia ze znajomymi bądź jakiejś imprezy. Dlaczego to wszystko musi być takie monotonne? Czasami mam szalone myśli o "drugim świecie". Chodzi o te różne stwory pokroju wampirów, orków, elfów czy smoków. Jestem ciekawa jak zareagowałabym na wiadomość typu "Ej Ty! Idziesz ze mną, muszę Cię zabrać na drugą stronę świata, żebyś walczyła ze smokami". Raczej bym zaczęła się śmiać. Kto normalny by w to uwierzył?
Pogrążona w tych myślach zapomniałam o tym, że nadal siedzę w klasie. Gdy rozbrzmiał dzwonek, aż się wzdrygnęłam. Już chciałam zacząć rozmowę z moim najlepszym kumplem, Louisem, ale w ostatniej sekundzie zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma go w szkole. Ten burak coraz częściej nie chodzi do szkoły, czeka go opieprz ode mnie.
Spakowałam swój szkolny ekwipunek ograniczający się do jakiegoś zeszytu zwanego "tu zapiszę wszystkie notatki" (których i tak nie pisałam) i jakiegoś poobgryzanego długopisu. Zarzuciłam plecak na ramię i wyszłam. Na szczęście to była już ostatnia lekcja, na której prawie zasnęłam... Skierowałam swe krzywe nogi w stronę domu Louisa. Po dziesięciu minutach byłam już na miejscu. Ten szczęściarz miał blisko do szkoły. Po kilkukrotnemu przyciskaniu dzwonka zrezygnowana odeszłam. Pewnie nie ma ich w domu, może wyjechał czy coś. Zawiodłam się faktem, że przez resztę popołudnia będę się opierdalać. Resztę dnia spędziłam na graniu w xboxa. Norma.
Przez następne trzy dni codziennie dzwoniłam, pukałam do drzwi, pytałam innych ludzi co się dzieje z Louisem. Niestety niczego się nie dowiedziałam.
Pewnego dnia, siedząc przy biurku i rozmyślając nad tym, co się dzieje z moim kumplem, dostałam telefon. Odezwał się facet z bardzo niskim głosem. Aż mi zadudniło w uszach.
- Dzień dobry, z tej strony doktor Oswald. Pan Louis Moore kazał Panią przeprosić. Niestety jego stan nadal nie jest stabilny, więc nie może jeszcze osobiście zadzwonić.
- Słucham? Jaki stan? - szepnęłam.
- Pani nie została poinformowana? - doktorek był najwyraźniej zdziwiony.
- O CZYM?! - krzyknęłam.
- Proszę się uspokoić. Pan Louis podjął się próby samobójczej, na szczęście udało nam się... - facet nie zdążył dokończyć zdania.
Rzuciłam telefon na łóżko, zbiegłam po schodach na dół mało co się nie zabijając. Zignorowałam pytania matki, szybko ubrałam buty, zarzuciłam kurtkę i wybiegłam z domu. Skierowałam się do jedynego szpitalu w tym mieście. Biegłam ile sił w nogach. W mojej głowie miałam teraz straszny bajzel. Ludzie gapili się na mnie jak na idiotkę. Biegłam tak szybko, jakbym startowała w jakimś maratonie, przy okazji płacząc i starając się nie krzyczeć.
Po około dziesięciu minutach byłam już na miejscu. Podbiegłam do recepcji i spytałam o mojego kumpla. Kobieta podała mi numerek drzwi, więc znowu wystrzeliłam z miejsca. 14, 14, 14, szukaj czternastki - powtarzałam sobie. Kiedy już zobaczyłam drzwi z tym numerkiem, szarpnęłam klamką i popchałam drzwi z całej siły, aż odbiły się od ściany i prawie dostałam w twarz.
Leżał na tym niewygodnym, białym łóżku. Nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale udało mi się zobaczyć, że był blady. Wokoło niego były dwie pielęgniarki i jeden doktor. Pewnie to ten, z którym jeszcze niedawno rozmawiałam. Louis był przyczepiony do jakichś dziwnych maszyn. Jedną znałam z widzenia, często widziałam ją w filmach. To była ta od jakiegoś krążenia serca, czy Bóg jeden wie. Czułam jednak, że coś było nie tak. Nagle poczułam jak ktoś pociska mi z bara. To była kolejna pielęgniarka, która trzymała w rękach jakieś dziwne przedmioty medyczne.
Wtedy do mnie to dotarło. On... umiera...