Po kilku dniach wypuścili go ze szpitala. Przez ten czas codziennie odwiedzałam go po szkole, ponieważ dostał zakaz od psychologa dotyczący wychodzenia z domu przez jakiś czas. Opowiadałam mu o różnych newsach i takie tam. Mało co nie wpakowali go do psychiatryka. W końcu to była próba samobójcza. Jednak jego rodzice jakoś go z tego wyciągnęli. Oczywiście musiało być jakieś ultimatum. Co tydzień ma spotykać się ze swoim psychologiem.
Louis do tej pory nie powiedział mi dlaczego chciał się zabić. Sama go o to nie pytałam, ponieważ takie pytania mogłyby go zdenerwować. Wiem, że któregoś dnia sam się przede mną otworzy i wyzna mi prawdę. Codziennie się zastanawiam, co go do tego podkusiło. Claudia została o tym poinformowana kilka dni temu. Nadal przebywa w Kanadzie, ale wraca w ten weekend. Oczywiście ze względu na Louisa, ponieważ miała tam być tydzień dłużej.
Claudia jest jak nasza druga matka. Jest od nas starsza o 3 lata. Oczywiście tu nie chodzi o wiek, tylko o zachowanie. Potrafi wysłuchać, doradzić czy pomóc. Jest osobą wrażliwą, ale silną. W momentach takich jak te najpierw popada w panike, ale później odnajduje w sobie zimną krew i stara się być dzielna. Mogę się założyć, że dużo płakała. Ale oczywiście jak wróci, nie będzie tego po niej widać. Od razu z buta wjedzie do Louisa i zacznie mu robić kazanie. Za to ją kocham jak siostrę.
To był pierwszy dzień Louisa w szkole od czasu próby samobójczej. Oczywiście w szkole każdy już wiedział o tym, co chciał zrobić Lou. Nie mam zielonego pojęcia skąd oni wszystko wiedzą, ponieważ sama nikomu, oprócz Claudii, nic nie powiedziałam. Właśnie siedzieliśmy w sali, razem w ławce, a nauczycielka wyszła.
- Proszę, proszę... Kogo my tu mamy? Pana samobójce, hmm? - Peeta podszedł do naszej ławki, oparł na niej ręce i posłał nam perfidny i szyderczy uśmiech. Osobiście nie trawiłam typa, dzięki niemu nienawidzę mojej klasy. Ale Lou też za nim nie przepada.
- Odwal się. - powiedziałam z ignorancją w głosie.
- Nikt Cię nie pytał o zdanie - zaśmiał się. Usłyszałam w tle kilka chichotów.
- Nie słyszałeś co powiedziała? - odezwał się Louis.
- Uuu, nie boisz się odzywać emosie? Przecież ktoś Cię jeszcze skrzywdzi! - Peeta nabijał się z Louisa. Wziął jego piórnik i zaczął udawać, że ten przedmiot jest żyletką i zaczął "ciąć się" nią po nadgarstkach, przy tym udając zranione dziecko, które jazgotliwie płacze i krzyczy. W tym momencie weszła nauczycielka.
- Peeta, co ty wyczyniasz? Siadaj do ławki. - rozkazała chłopakowi, a ten rzucił piórnik na naszą ławkę i odszedł.
Cały czas widziałam jak on i jego dwóch najlepszych kumpli, John i Damien, co chwilę patrzeli w naszą stronę albo chichotali.
- Nie zwracaj na nich uwagi, to głąby. - lekko szturchnęłam Louisa w ramię i posłałam uśmiech, widząc, że chłopak co chwile zerka na ich "świętą trójcę".
Ten człowiek jest tak irytujący, że gdybym mogła mu zrobić krzywdę, to nawet bym się nie zawahała.
Resztę lekcji poświęciłam na myśleniu o torturach dla naszego kochanego Peety.
***
- To na pewno była ona!
Jestem tego pewna! - złotowłosa kobieta zaczęła się denerwować -
Dlaczego mi nie wierzycie? - przeleciała wzrokiem po wszystkich
zebranych członkach spotkania.
- Czy tak ważna dla nas osoba żyje w
tamtym świecie z normalnymi ludźmi i nie ma pojęcia o naszym istnieniu?
- odezwał się najstarszy z nich. Siedział cicho przez całe spotkanie.
Miał głos bardzo niski i głęboki, zdawałoby się jakoby jego barwny głos
odbijał się od ścian. Gdy przemówił każdy zwrócił wzrok w jego stronę.
- Tak, właśnie tak. - ponownie odezwała się kobieta. - Widziałam ją.
To były nasze oczy.
Jeśli mi nie wierzysz, przenieś się tam ze mną. Pokaże Ci ten szpital i
przy okazji dowiesz się trochę o ludzkim życiu, patrząc jak tam
pracuje. - uśmiechnęła się.
- Przyjdzie w to samo miejsce drugi raz? - zapytał których z zebranych.
-
Oh, racja... - kobieta spuściła wzrok - przecież jej kolega już wyszedł
ze szpitala... - powiedziała to szeptem, bardziej do siebie niż do
innych.
- A więc idź i jej poszukaj. Gdy już ją znajdziesz przyjdź
do mnie, wtedy razem przeniesiemy się do tamtego świata.
Mężczyzna
był podniecony faktem, że pierwszy raz zobaczy świat zwykłych ludzi.
Chciał się uśmiechnąć, nawet skakać z radości, jednak jego stanowisko i
to, w jaki sposób powinien się zachować dając przykład innym, nie
pozwalało mu na to. Dał znak swoim braciom i siostrom, żeby opuścili
miejsce spotkania. Po chwili sam ruszył do swojej komnaty.
***